wtorek, 13 stycznia 2009

Narty

Tak, właśnie tak! W ostatnią niedzielę zaliczyłem pierwszy z wielu zapewne wypadów w pobliskie Alpy. Celem wycieczki była miejscowość Klosters, gdzie zdarza się również spotkać księcia Karola z pociechami (chociaż młodsza pociecha zdaje się częściej bywać źródłem utrapienia niż pociechy ale to już zupełnie inna historia). Było nas pięć osób jeżdżących i jedna aspirująca do tego miana, swoją drogą bardzo miła dziewczyna z Tajwanu. Rola instruktora została wyjątkowo zgodnie powierzona mnie, tzn. reszta ekipy sprawnie zmyła się na wyciąg... W ten sposób pierwsze półtorej godziny spędziłem próbując wytłumaczyć po angielsku jak się robi pług i po co, jak się skręca i po co, jak również łapiąc, podnosząc i generalnie prowadząc za rękę. Na szczęście humor dopisywał (pewnie za sprawą fantastycznej pogody) i nauka przebiegała w sympatycznej atmosferze. Ku mojemu zaskoczeniu po rzeczonej półtorej godzine moja towarzyszka usamodzielniła się na tyle, że mogłem zostawić ją samą na oślej łączce, nie ryzykując posądzenia o sadyzm. Dzięki temu zdążyłem jeszcze zaznać prawdziwego śnieżnego szaleństwa, pomykając po idealnie przygotowanych, kilkukilometrowych, niezatłoczonych trasach, których na tej jednej górze jest pewnie tyle, co w całej Polsce.

Szczególnej przyjemności dostarczyła mi jednak dość przewrotnie przerwa w jeżdżeniu. Chociaż leżąc w leżaku na pięknie oświetlonym południowym zboczu i grzejąc się w słońcu niczym Hans Castorp w "Czarodziejskiej górze", popijając przy tym wyśmienity lokalny Apfelmost łatwo dojść do wniosku, że jeśli istnieje w ogóle raj na ziemi, to właśnie gdzieś tutaj. A jeśli powyższe nie wystarcza, to warto również wspomnieć o widoku:

Taaak, narty w Szwajcarii to jest to! W następny weekend też się wybieram :-)


Komentarze:

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]





<< Strona główna

This page is powered by Blogger. Isn't yours?

Subskrybuj Posty [Atom]